Renifer w centrum miasta nie jest magią.
Jest marketingiem.
A marketing nie grzeje.
Świąteczne jarmarki pełne są stworzeń, które nie mają pojęcia, czym jest Boże Narodzenie.
Wiedzą tylko, że jest zimno.
Głośno.
Ślisko.
I że nie mogą uciec.
Co roku w Polsce i Europie setki jarmarków wykorzystują zwierzęta: renifery, kucyki, osły, lamy, alpaki.
Dla ludzi — zdjęcie.
Dla nich — stres, hałas, lęk, transport, zmuszanie do stania godzinami w tłumie.
Według badań behawiorystów poziom stresu u zwierząt wykorzystywanych w eventach rośnie nawet o 300%.
To nie są „świąteczne emocje”.
To jest panika.
Renifer nie należy do lampionów.
Kucyk nie jest atrakcją między grillem a grzańcem.
Alpaka nie jest dekoracją do zdjęć.
A osiołek nie powinien być ciągnięty za kantar tylko po to, by ktoś mógł wrzucić selfie na Instagrama.
Ludzie robią sobie zdjęcia z cudzego cierpienia.
Z cudzego strachu.
Z cudzego zmęczenia.
Zwierzę w jarmarkowym świetle wygląda pięknie tylko dla widza.
Dla siebie — już nie.
Dla siebie świat jest wtedy zbitą ścianą obcych nóg, krzyków i zapachów.
Święta?
Nie.
To dla nich sezon na przetrwanie.
I jeszcze jedna prawda: większość reniferów na jarmarkach… nie jest reniferami.
To jelenie w przebraniu.
Bo prawdziwy renifer nie wytrzymuje takich warunków.
Żeby zrobić „świąteczny klimat”, człowiek przebiera cierpienie w futro i lampki.
Święta bez zwierząt nie tracą magii.
Zyskują godność.
Można stworzyć jarmark, który nikogo nie boli.
Jarmark ze światłem bez cierpienia.
Z muzyką bez strachu.
Z atrakcjami, które nie oddychają ciężko pod presją tłumu.
Bo magia nie potrzebuje futra.
Magia potrzebuje empatii.
